Jestem bardzo zajętym człowiekiem. Codziennie wychodzę z domu o 7.30, a wracam najwcześniej o 18.30. Pomiędzy zajęciami mam chwilkę, żeby wstąpić do domu na zjedzenie szybkiego podwieczorku i gnam dalej. Nie, proszę Państwa, to nie podsumowanie dnia pracownika korporacji. W ten sposób mogłoby opisać swój tydzień niejedno dziecko. Niestety.
Sprawę załatwiają zajęcia dodatkowe naszych dzieci. To istna obsesja wielu rodziców, dla których dzień bez zajęć dodatkowych to dzień stracony. Oczywiście, wspaniale jest móc korzystać z dobrodziejstw możliwości rozwijania zainteresowań dziecka, jeśli tylko sprawia mu to radość. Ale dobrze jest – tak samo zresztą jak w każdej innej dziedzinie – zachować odpowiednie proporcje. Nie zapominajmy, że dziecko, żeby się prawidłowo rozwijało, po prostu musi mieć swobodny czas na zabawę i na …nudę. Tak, tak, właśnie na nudę, która sprzyja kreatywności, zmusza do wymyślania nowych zabaw, rozwija wyobraźnię i daje przestrzeń na rozmyślania nad ważnymi i tymi mniej ważnymi sprawami.
Jak więc wypośrodkować kwestię dziecięcego czasu wolnego tak, aby z jednej strony mogło rozwijać się w ulubionym kierunku, z drugiej zaś miało zapewnioną przestrzeń na korzystanie z podstawowego przywileju dzieciństwa, jakim jest zabawa?
Po pierwsze myślę sobie, zarówno na podstawie obserwacji, jak i w oparciu o własne doświadczenia, że zmuszanie dziecka do uczestnictwa w jakichkolwiek zajęciach, nie ma sensu.
Warunkiem powodzenia w tej kwestii jest dobra wola samego zainteresowanego, inaczej mówiąc: dziecko musi samo chcieć. Dobrze jest więc ogarnąć wszystkie dostępne opcje, jeśli chodzi o kółka zainteresowań, zajęcia sportowe czy muzyczne, lekcje plastyki albo aktorstwa – najlepiej jeśli odbywałyby się niedaleko domu lub szkoły – i spytać dziecka, co by sprawiało mu największą przyjemność. Kiedy już zdecyduje się na jakieś zajęcia, może się zdarzyć, że dość szybko stwierdzi, iż to jednak nie to i że koniecznie chce spróbować czegoś zupełnie innego
Dobrze byłoby wtedy doradzić maluchowi, żeby wziął udział jeszcze w kilku spotkaniach, bo możemy mieć do czynienia jedynie z chwilowym kryzysem. Historia zna takie przypadki. Jeśli jednak upiera się, że już nie chce chodzić na dane zajęcia, dajmy sobie spokój i ni e zmuszajmy go więcej. Oczywiście, jeśli nie chcemy, aby serdecznie znienawidziło rzeczony sport, muzykę lub plastykę.
Bywa również, że to, co początkowo stanowi dla dziecka świetną zabawę, wkrótce zmienia się w nowy, nużący obowiązek.
I przestaje być zabawnie. Rodzicom dość często zdarza się zapomnieć, że to przecież nie szkoła, a zajęcia DODATKOWE, czyli takie, które nie wpisują się w podstawowe obowiązki naszych dzieci i nie mają ich obciążać, a wzmacniać i cieszyć.
Interesujące są również motywy, które kierują rodzicami, zapisującymi dzieci na zajęcia dodatkowe. Mamy więc kategorię ich niespełnionych ambicji, czyli „ja się nie nauczyłem nigdy grać na skrzypcach, to Franio będzie grał”.
Stare jak świat, ale jakże częste. Słowem – kluczem, bardzo modnym od kilku lat, jest także słowo -„stymulacja”. Stymulowanie rozwoju dziecka, stymulowanie jego kreatywności, stymulowanie potencjału twórczego, i tak dalej, i tak dalej…Często zapomina się jednak o wskazanej w tej materii równowadze, oraz o tym, że aby dziecko faktycznie skorzystało z jakiejkolwiek wiedzy, musi być wypoczęte i zrelaksowane.
Jest jeszcze jeden aspekt całej sprawy. Otóż rodzice czasem traktują zajęcia dodatkowe, jako swego rodzaju „przechowalnię” dla dzieci. Sumienie mają spokojne, bo przekonują sami siebie, że wszak dbają o rozwój swoich maluchów. Tyle że całą pracę nad tym rozwojem cedują odpowiednio na: panią od muzyki lub plastyki, trenera albo nauczyciela angielskiego, zaś sami nie wykazują żadnego zainteresowania czasem, jaki dzieci spędzają na zajęciach dodatkowych. W ten sposób dzieci pozbawiane są najważniejszej wartości, czyli emocjonalnej bliskości rodziców, a to jest kluczowe w ich prawidłowym rozwoju. I żadne zajęcia dodatkowe, nawet najbardziej kosztowne i profesjonalnie prowadzone, nie zrównoważą tego braku.