Fotografia i podróże z dzieckiem – Wywiad z Kamilą i Bartkiem Budrewicz

Kamila i Bartek Budrewicz Autorzy bloga podróżniczego „Spiekua rodzinka” [http://spiekua.pl ; http://facebook.com/spiekua]. Kamila i Bartek na co dzień pracują w korporacji, a na podróże wykorzystują cały swój urlop. Pierwszą wspólną podróż odbyli do Afryki, w której zakochali się tak mocno, że przynajmniej raz w roku wracają na ten kontynent (od kilku lat także z córeczką Kają). Poza podróżami, ich ogromną miłością jest fotografia, którą zaraziła się także mała Kaja (fotografuje od kiedy skończyła 3 latka). W swoich podróżach największą uwagę poświęcają dzikiej przyrodzie – zwierzętom (głównie ptakom) i krajobrazom, a także życiu lokalnych społeczności. Od jakiegoś czasu sprawdzają także siebie i swoje możliwości w górach, w których spędzają prawie każdy wolny weekend.

Najpierw było fotografowanie czy podróże?

Wychowywaliśmy się w czasach, w których o egzotycznych podróżach mogliśmy co najwyżej poczytać w książkach, co też namiętnie robiliśmy. Ciężko nam było sobie wyobrazić, że wyruszymy nagle z rodzicami gdzieś na drugi koniec świata, gdzie małpy będą skakać nam nad głowami, a kolorowe ptaki siadać na liściach palmy. Każde z nas miało jednak sporo farta. Bardzo wcześnie dostaliśmy proste aparaty analogowe i choć nasze zdjęcia z czasów dzieciństwa były bardziej komiczne niż artystyczne – ziarenko zostało zasiane. We wczesnych latach szkolnych udało nam się też odwiedzić kilka miejsc. Bartek, z chórem, w którym śpiewał, zjeździł Finlandię, Francję, (ówczesne) NRD i Czechosłowację. Ja z kolei, z grupą zupełnie nieznanych mi dzieci, zwiedziłam kawałek Europy: Hiszpanię, Francję, Szwajcarię, Austrię i Liechtenstein. Kiedy więc sięgamy pamięcią do tamtych lat, ciężko nam orzec co tak naprawdę było pierwsze, bo kiedy dorośliśmy – obie pasje zaczęły się rozwijać w zasadzie równolegle.

Jak długo trwa takie planowanie podróży z dzieckiem w jakiś egzotyczny zakątek?

Ostatnimi czasy decyzje o wyjazdach podejmujemy „na ostatnią chwilę”, bo z wielu względów ciężko jest nam zaplanować urlop na wiele tygodni do przodu (oboje pracujemy na etacie). Na samą organizację pozostaje nam więc zwykle niewiele czasu. Czasami mamy ledwie kilka dni na dopięcie planu „na tyle na ile”. Mamy jednak trochę doświadczenia z czasów „przed dzieckiem” i nie przeraża nas to jakoś bardzo, bo wiele spraw załatwiamy już bardziej automatycznie.

Z Waszych zdjęć i tekstów na stronie internetowej wynika, że kochacie Afrykę. Czy to przyjazny kontynent do odwiedzenia z dzieckiem?

Zależy od rejonu. Są miejsca bardzo przyjazne dzieciom. Na pierwszą podróż z Kają samolotem wybraliśmy Maroko. Miała wtedy kilkanaście miesięcy. Mimo, że byliśmy tam wcześniej sami – tamta podróż była wyjątkowa. Mieliśmy wrażenie, że ludzie stali się bardziej otwarci, chętni do rozmów. Brali Kaję na ręce, a później witali nas po kilku dniach, kiedy mijaliśmy się na ulicy.
Zdecydowanie przyjazne są wyspy – Mauritius, Seszele czy nawet Zanzibar. W Namibii czy Kenii spotykaliśmy całe rodziny podróżujące z dziećmi, jednak wszystko zależy od tempa podróży. Warto jednak pamiętać o tym, że małe dziecko w wysokich temperaturach, przy wielogodzinnych trasach może być przeciętnie zadowolone ;). Jeśli pamięta się o ogólnych zasadach bezpieczeństwa i wybiera kraje, w których nie dzieje się nic złego – jest szansa na całkiem niepowtarzalne wspomnienia i dużo radości na miejscu.

Co z niedostatkami higienicznymi i zagrożeniami zdrowotnymi? Jak radzicie sobie z tymi kwestiami?

Na wszystkie ewentualności ciężko się przygotować i tak na przykład pierwszego dnia w Tajlandii wylądowaliśmy w szpitalu. Kaja miała szytą głowę – poślizgnęła się, w ułamku sekundy upadła i uderzyła o krawężnik. Mimo, że staliśmy obok – nie byliśmy w stanie zareagować dostatecznie szybko. Pojawił się stres o infekcje, wstrząs mózgu – dostała na szczęście antybiotyki, a sam uraz nie był na szczęście poważny (po powrocie rzecz jasna odwiedziliśmy kilku lekarzy). Poza tą historią jednak – w pozostałych naszych podróżach obyło się bez problemów zdrowotnych. Mamy komplet szczepień (Kaja zniosła je bardzo dobrze) i dużo mocniej niż w kraju dbamy o podstawową higienę (częściej myjemy ręce, a tam gdzie nie ma dostępu do bieżącej wody – używamy żeli antybakteryjnych). Nie przesadzamy jednak specjalnie ze sterylnością, a zwyczajnie staramy się intuicyjnie ocenić zagrożenia. Od kiedy zaczęliśmy podróżować z dzieckiem – spuchła też nieco nasza apteczka. Zabieramy leki na zatrucia (dedykowane dla dzieci), na przeziębienia, gorączkę, maść na ugryzienia komarów. Pakujemy plastry, bandaże i płyn do dezynfekcji ran. Jest tego trochę, ale zawsze mamy nadzieję, że nie będzie konieczności wykorzystania jej zawartości.

 

Czy podczas egzotycznych podróży zdajecie się na miejscową kuchnię, czy też wozicie jedzenie ze sobą?

Próbowanie lokalnej kuchni jest dla nas jedną z wielu przyjemności, jaką czerpiemy z podróży, więc korzystamy z niej jak możemy (oczywiście w granicach rozsądku). Kiedy nasze dziecko było mniejsze kusiło nas zapakowanie walizek słoiczkami, ale finalnie braliśmy dwa awaryjne, a zakupy robiliśmy już na miejscu (wcześniej sprawdzaliśmy, czy nie będzie z tym problemu w miejscu, do którego się udajemy). Przy kilkuletnim dziecku problemu w zasadzie nie ma, bo je to co my (zamawiamy dla naszej córeczki jednak dania prostsze, mniej przyprawione, dużo zup). Tam gdzie jeździmy jest też zwykle dużo świeżych owoców i lokalnych smakołyków. Najbardziej posmakowała jej kuchnia tajska, włoska i marokańska, ale na Sri Lance (gdzie baliśmy się o zbyt ostre jedzenie) – także znajdowaliśmy potrawy, które bardzo przypadły jej do gustu.

Wasze podróże z pewnością obfitowały w wiele fascynujących i niezapomnianych przygód. Czy mogłaby Pani podzielić się choć jedną z nich?

Te najbardziej niezapomniane najczęściej nie były zbyt radosne, chociaż we wspomnieniach nieco łagodnieją. Najmocniej odcisnęła nam się w pamięci historia z Mali (gdzie świeżo co dotarliśmy po opuszczeniu Mauretanii). Przejazd przez Mauretanię był dla nas ogromnie stresujący, bo ostrzegano nas przed grupami porywającymi turystów dla okupu. Taki turysta jest niejednokrotnie odsprzedawany od jednych do drugich, a jego „wartość” rośnie po każdej takiej transakcji. Kiedy do jednego z malijskich miasteczek dotarliśmy późnym wieczorem – wybraliśmy się na podstawowe zakupy. Przy drodze, którą szliśmy, zatrzymał się nagle kilkuletni mercedes i wysiadł z niego mężczyzna w białym stroju, z drogim telefonem w ręce. Zapytał skąd jesteśmy, gdzie śpimy i zaproponował podwiezienie. Odmówiliśmy, ale sytuacja rozwinęła się tak, że w pewnym momencie byliśmy postawieni pod ścianą i nie mieliśmy specjalnie wyboru. Usiedliśmy na tylnym siedzeniu – na przednich siedzieli kierowca i jego towarzysz. Pytali nas dlaczego nie śpimy w hotelu (przecież był jeden w okolicy) i czym przyjechaliśmy. My na to, że śpimy w namiocie, bo nie stać nas na inne noclegi, a poza tym nasze bardzo stare auto ledwo tu dotarło i cieszymy się, że nie rozsypało się po drodze. Padły pytania o naszą rodzinę – na co szybko skwitowaliśmy, że Polska to biedny kraj, że tam prawie jak w Mali, a nasze rodziny ledwo co wiążą koniec z końcem, a na tą podróż wydaliśmy wszystkie nasze oszczędności. Przyjęta strategia okazała się prawdopodobnie słuszna. Okazało się że obaj są z Mauretanii i przyjechali niby z czyjegoś polecenia, pomóc w organizacji imprezy rajdowej. Zbledliśmy w ciągu jednej sekundy. Kiedy tylko mijaliśmy nasz camping – wykrzyczeliśmy, że to tu i musimy wysiadać. Panowie spojrzeli na siebie i nie oponowali. Do namiotu wróciliśmy z walącymi jak młoty sercami.

Ile trwała Wasza najdłuższa podróż z dzieckiem?

Podróżujemy tak często jak tylko mamy możliwość, ale ograniczają nas urlopy i konieczność dopasowania wyjazdów do tego, co się dzieje w pracy. Nie są to co prawda wielomiesięczne eskapady (nasz najdłuższy wyjazd z Kają trwał ok. 3 tygodni), ale bardzo intensywne (mamy czasami wrażenie, że czas wtedy płynie zupełnie inaczej). Wykorzystujemy także weekendy (zwłaszcza te długie) i wszystkie możliwe wolne dni, co w ciągu roku pozwala kawałek świata zobaczyć :).

Jak się spakować w daleką podróż z małym dzieckiem i masą sprzętu
fotograficznego? 🙂

Najtrudniej jest ze sprzętem foto, bo swoje waży i nie da się go nijak skompresować. Kiedy lecimy w miejsca, w których fotografujemy przyrodę – każde z nas ma zabiera po jednym ogromnym obiektywie (500 i 600mm), do tego dwa jaśniejsze teleobiektywy, jakieś szerokokątne i do portretów. Kaja zabiera aparat kompaktowy i kamerkę sportową, bo do większych aparatów ma jeszcze za małe rączki. To takie minimum, które waży po  11 kg na głowę, więc zawsze stresuje nas nadawanie bagażu (czy ktoś nie będzie chciał akurat ważyć podręcznego). Łatwiej jest z wyjazdami miejskimi – wtedy zabieramy po dwa lżejsze obiektywy na głowę i po jednym aparacie. Do „bezlusterkowców” coś się nie możemy przekonać specjalnie, ale mamy i taki sprzęt. U nas sprawdza się przy wypadach na rower i wyjazdach w okoliczne góry „na lekko”. O ile sprzęt fotograficzny pakujemy niemalże automatycznie – trochę trudniej jest z pozostałymi rzeczami. Zwłaszcza na wyjazdy, które łączą różne aktywności. Wszystko musi się zmieścić w dwóch dużych plecakach lub dwóch walizkach. Zaczynamy więc od zapakowania tzw. bazy: kosmetyczka z przyborami toaletowymi, apteczka, bielizna, buty (najczęściej: trekkingowe, sandały i klapki pod prysznic), długie spodnie i szorty, kurtki przeciwdeszczowe i bluzy polarowe, a na koniec t-shirty i nakrycia głowy. Do tego dochodzą pozostałe sprzęty: statywy, kable, ładowarki, przejściówki i dodatkowe baterie. Jeśli w bagażu zostaje kawałek miejsca – to czasami dopakowujemy coś „extra” (np. lekkie sukienki czy turystyczną suszarkę do włosów). Musimy pamiętać, że im więcej kilogramów tym więcej będzie do dźwigania – nadal się więc uczymy sztuki kompromisu w dziedzinie pakowania ;).

Jaki kierunek wędrówki poleciłaby Pani na początek osobom, które chciałyby rozpocząć podróżowanie z dziećmi?

Zdecydowanie Tajlandię. Nie bez powodu niektórzy nazywają ją „przedszkolem dla podróżujących”. Jest (w naszym odczuciu) bezpieczna, tania, niesamowicie bogata przyrodniczo. Nie ma tu większego problemu żeby dogadać się po angielsku, a tajska kuchnia jest jedną z najlepszych na świecie. Tajowie mają też obsesję na punkcie świeżości produktów, z których przyrządzają potrawy, co zmniejsza prawdopodobieństwo problemów żołądkowych. Powinno się tu spokojnie znaleźć potrawy dla najbardziej wybrednych małych brzuszków – ryby, makarony, drób, naleśniki na słodko czy cuda z grilla są dostępne we wszystkich popularnych miejscach.
Bardzo dobrze zapamiętaliśmy też Maroko, w którym ludzie są niesamowicie przyjaźni dla rodzin z dziećmi. W miastach jest wiele placów zabaw (co nas naprawdę pozytywnie zaskoczyło), a w restauracjach można znaleźć potrawy mniej doprawione, z delikatnym mięsem, ryżem i warzywami. Nie mieliśmy też problemu z kupieniem pieluszek czy słoiczków z jedzeniem. Sporym plusem jest koszt dotarcia na miejsce – często pojawiają się loty czarterowe (np. do Agadiru) kosztujące niecałe 400 PLN.

Jaki jest Wasz wymarzony cel podróży?

Od dawna marzymy o podróży po Birmie, ale coś nam tam nie po drodze. Kiedy już prawie kupowaliśmy bilety, to albo pogoda nie taka była, albo coś akurat się działo poważnego i przekładaliśmy plany na później. Cały czas jest więc na szczycie naszej listy wyjazdowej. Od jakiegoś czasu mocno w naszych głowach rozgościła się także Argentyna z cudowną Patagonią, a po powrocie z Namibii bardzo chcemy zobaczyć sąsiadującą z nią Botswanę. Może za kilka lat uda nam się także trafić w Himalaje i zmierzyć się z widokami, które niejednemu skradły serce. Lista naszych podróżniczych marzeń pewnie zmieni się jeszcze nie raz. Mamy jednak nadzieję, że każdy przyszły wyjazd nauczy nas czegoś nowego i da kopa do kolejnych działań.

Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę wielu inspirujących podróży.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *