Piękna, zadowolona z siebie, zawsze uśmiechnięta i zadbana kobieta miesza w garnku, szczebiocząc słodko do pacholąt, bawiących się grzecznie u jej stóp. A ona nic tylko wesoło podśpiewuje, łagodnie upominając maluchy, gdy tylko zaczynają zbytnio dokazywać. Znamy taki obraz? Ależ oczywiście. To wizerunek idealny macierzyństwa, który ma w głowie większość kobiet i któremu próbują sprostać.
Bezskutecznie, co rodzi frustracje i stres. Niezwykłe jest to, że pomimo zdawałoby się coraz większej świadomości tego, jak naprawdę wygląda matczyna codzienność, mit sielankowego rodzicielstwa ma się doskonale. Niezwykle skutecznie podkręca go popkultura obrazkowa, którą serwują nam media.
Wyretuszowane do nieprzyzwoitości fotografie „z życia” przestały dotyczyć tylko newsów ze środowisk celebrytów, ale stały się powszechne wśród całej rzeszy osób, publikujących w Internecie rodzinne zdjęcia.Wygładzenie własnego życia na obrazie ma stworzyć przed innymi pozory życia idealnego, które rzekomo stało się naszym udziałem. Dlaczego tak bardzo nam zależy na wywoływaniu takiego wrażenia? Kogo próbujemy nabrać?
Stoicki spokój, z jakim przyjmujemy wszelkie dziecięce humory i wybryki, to kolejny mit macierzyństwa idealnego, z którym większość matek musi się zmierzyć. Chyba nie ma nic innego w relacjach między dziećmi i matkami, co potrafiłoby wbić rodzicielki w poczucie winy, jak okazanie zniecierpliwienia wobec dziecięcych zachowań. W takich chwilach zapominamy, że jesteśmy przecież tylko ludźmi, ze swoimi słabościami i gorszymi okresami w życiu. Mamy prawo do złości, frustracji, popełniania błędów i wyładowywania negatywnej energii. Podobnie zresztą jak nasze dzieci.
Dobrze, aby wiedziały, że te złe emocje nie dyskredytują ich jako wartościowych ludzi, ale że są nieodłącznym elementem człowieczeństwa. Jeśli będą dorastały w takim przekonaniu, będzie im lżej odsłaniać przed rodzicami swoje smutki. Łatwiej do nich dotrze również bezsprzeczny fakt o ludzkich, a nie nadludzkich cechach własnych mam. Są jednak takie sytuacje, kiedy reagujemy niewspółmiernie do win naszych dzieci.
Dzieje się tak, gdy na przykład mieliśmy gorszy dzień, coś nas boli albo nie powiodło nam się w pracy. Przenoszenie gniewu na zbytnio dokazujące dziecko nie jest najlepszym pomysłem. Domowym sposobem na uniknięcie tego jest odizolowanie się od dziecka w momencie, gdy czujemy zbliżający się wybuch złości. Nawet piętnaście minut za zamkniętymi drzwiami wystarczy czasem, aby okiełznać złe emocje. Albo włączmy dziecku bajkę – nieco więcej czasu przed ekranem niż zwykle nie wyrządzi mu tak dużej krzywdy, jaką mogą wyrządzić złe słowa.
Jeśli jednak poczujemy, że zbyt często łatwo tracimy kontrolę nad sobą, nie wahajmy się szukać wsparcia u specjalistów. Wsparcie psychologa może pomóc nam uporać się w radzeniu sobie z negatywnymi emocjami. Niczym nie ryzykujemy, a możemy oszczędzić sobie frustracji i stać się lepsi dla swoich dzieci.