Młoda dziewczyna w jednej chwili traci faceta, matkę oraz sens życia. Jej dotychczasowe, w miarę stabilne życie legło w gruzach. Kariera sportowa kończy się nagle, po 13 latach systematycznych treningów judo. Okazuje się, że jedyne co jej zostało to dwa koty, tytuł magistra historii i oszczędności po zmarłej matce. Zagubiona dziewczyna przeprowadza się za nową miłością do stolicy. Walczy z depresją, dowiaduje się o swojej chorobie oraz długach odziedziczonych w spadku. Postanawia odciąć się GRUBĄ kreską od przeszłości. W rodzinnym mieście nie czeka na nią już NIKT ani NIC. W jednej chwili poznaje smak dorosłego życia. Boi się wielkiego miasta, nie ma przyjaciół, nie ma pojęcia co będzie jutro… Tak było 6 lat temu. Nazywam się Anna Chomiak i udowadniam, że nie trzeba mieć IDEALNEGO życia, aby być Szczęśliwą. Ten blog zaspokaja potrzebę mówienia o tym jak wygląda prawdziwe życie, bez Photoshopa i innych ulepszaczy. Jestem świadoma swoich zalet i wad. Moje Czytelniczki traktują bloga jako miejsce do wygadania się, zainspirowania, pośmiania, ale również rozmowy na istotne, codzienne tematy. Jestem urodzoną organizatorką. Na swojej facebookowej grupie Grupa Nieidealnych, ale Szczęśliwych Kobiet motywuję moje Czytelniczki do wzięcia życia we własne ręce, tak aby mimo wad, były spełnione i zadowolone.
1. „Nie zdążyłam schudnąć do lata, więc wkręcam swoim Czytelnikom, że bycie nieidealnym jest cool” – hasło pojawiające się na Twoim blogu świadczy o niesamowitym dystansie do własnej osoby. Jak Ty to robisz?
Można powiedzieć, że mój dystans do siebie i świata to nieodłączny element mojej optymistycznej natury. Nie godzę się na to, aby w dzisiejszych czasach rola kobiety sprowadzałam się do bycia ładną, szczupłą i seksowną. Nie widzę sensu umartwiania się z tego powodu, że ważę kilkanaście kilogramów więcej. Znam siebie i wiem, że prędzej czy później moja nadwaga zniknie. Rozmiar mnie nie definiuje i staram się moim Czytelniczkom przekazać tę ideę, że można być nieidealną i szczęśliwą jednocześnie. Staram się być drogowskazem do odlezienia szczęście, o którym przecież marzy każda z nas. Powiem więcej na swoim blogu daję przyzwolenie na niedoskonałość, nieidealność, błędy, porażki, oraz zagubienie. Swoje przemyślenia kieruję do kobiet silnych, nowoczesnych, ale tak jak ja wrażliwych, pragnących akceptacji i miłości.
2. Rzuciłaś pracę w korporacji na rzecz własnego biznesu. Co spowodowało, że podjęłaś taką decyzję i czy jesteś z niej zadowolona?
Po narodzinach pierwszej córki zmienił się mój światopogląd. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, w której roczny maluch idzie do żłobka, a ja nie widuję własnego dziecka po 10 godzin dziennie. Nie byłam na to gotowa psychicznie i emocjonalnie by rozstać się z córką, zresztą Zuza również nie wykazała takiej gotowości. Dlatego postawiłam wszystko na jedną kartę i zaczęłam rozwijać bloga, marząc o tym, że za jakiś czas stanie się moim głównym źródłem dochodu. Moje marzenie się spełniło i jestem przeszczęśliwa. Dawnej wydawało mi się, że korporacja to mój drugi dom. Jednak zostanie matką uświadomiło mi, że moim powołaniem jest rodzina. Dlatego mimo utrudnień i wyzwań łączę życie zawodowe z rodzinnym. Uważam, to za swój największy życiowy sukces i przywilej. Czuję się wyjątkowo, bo udało mi się rozwinąć blog i być jednocześnie z dziećmi w domu. Widzieć każdą nowa rzecz, odkrywać razem świat, słyszeć pierwsze wymiana słowa.
3. Masz dwie śliczne córeczki. Czego się od nich nauczyłaś?
Bardzo dziękuję, to szalenie miłe, jednak nie mogę powiedzieć, że moje córki odziedziczyły urodę wyłącznie po mamusi 😉 Starsza córka to klon taty, młodsza to moja mała wersja. Moje córki dały mi siłę, której zawsze mi brakowało. Pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej, z problem alkoholowym. Jako DDA musiałam mierzyć się z własnymi emocjami, brakiem poczucia bezpieczeństwa oraz zaniżoną samooceną. Często wydawało mi się, że nie zasługuję na miłość, dobro i zaangażowanie Czytelników. Jednak gdy stałam się matką, obudził się we mnie silny instynkt przetrwania. Poczułam, że swoim dzieciom chcę zapewnić nie tylko normalny ciepły dom, pełen miłości i przestrzeni do bycia sobą, ale równocześnie chcę zapewnić im dobry start w dorosłe życie. Dlatego córki nauczyły mnie wiary we własne siły, oraz motywowały do bezkompromisowego zawalczenia o swoje marzenia. Gdyby nie one nadal tkwiłabym w nudnym korpo, będąc nieszczęśliwa.
4. Jak organizujesz sobie czas w domu na pracę i opiekę nad nimi?
Jeśli chodzi o organizację czasu na pracę z czasem rodzinnym mogę powiedzieć, że nieźle daję sobie radę. To wszystko nie miało by racji bytu, gdyby nie mój wspaniały i zaangażowany mąż. To tata na pełen etat, który przed wyjściem z domu do pracy i tuż po niej wraca, aby przejąć córki i dać mi przestrzeń do pracy lub czas dla siebie bez dzieci. Jesteśmy nieźle zorganizowani, ale jest parę obszarów które nieco kuleją. Póki co traktuję nas z dużą ulgą, ze względu na to, że od wrześnie Zuza poszła do przedszkola i nasza rodzina musiała nauczyć się nowego systemu organizacji czasem. Druga sprawa to fakt, że blog obecnie się dynamicznie rozwija, a ja kończę pisać moją pierwszą książkę, więc funkcjonujemy totalnie na wariackich papierach. W tym naszym rodzinnym szaleństwie, jest jakaś reguła, która najwidoczniej świetnie się sprawdza. Oprócz tego mamy dwa razy w miesiącu pomoc rodziców męża. Dziadkowie pozwalają nam na wyjazd we dwoje jako para, bez którego chyba bym oszalała. Mama męża, zawsze jak jest u nas nadgoni wszelkie zaległości w sprzątaniu, także jestem jej za to ogromnie wdzięczna. Bez wsparcia męża i jego rodziny, to wszystko nie miało by szansy się udać.
5. Jakimi matkami chciałabyś je widzieć?
O matko! Ale mnie zaskoczyłaś. Szczerze mówiąc nie wybiegałam myślami jeszcze tak daleko w przyszłość. To co mam zakodowane z tyłu głowy to raczej obawa przed tym, aby moje córki oceniały mnie jako matkę pozytywnie. Boje się, że nie do końca będę potrafiła sprostać im wymaganiom, ponieważ z jednej strony jestem bardzo emocjonalna, z drugiej zaś bardzo niezależna. W swoim macierzyństwie dążę do tego, aby moje córki mi ufały, mogły zawsze na mnie liczyć i nie bały się być sobą. Tego nauczyła mnie moja mama – bezgranicznego zaufania i akceptacji. Chcę aby moje córki były zdrowe, szczęśliwe bez względu w jaki sposób to osiągną zaakceptuję to.
6. Nazywasz się „Nieidealną Anną” i z tego co czytam na Twoim blogu czujesz się z tym doskonale. Czy od zawsze towarzyszyła Ci taka pewność siebie?
Oczywiście, że nie. Moja biografia nadaje się na film, ponieważ moja historia to istna przemiana z brzydkiego kaczątka w łabędzia, może nie idealnego, ale zawsze łabędzia! Za mną 13 lat zmagań sportowych na macie. W judo byłam najgorsza w sekcji, nikt na mnie nie stawiał, ale determinacja, oraz dyscyplina doprowadziły mnie dwa razy do tytułu Mistrzyni Polski judo. To na pewno dało mi żelazne podstawy do postrzegania siebie jako silnej kobiety, która za pomocą systematycznej pracy dojdzie tam, gdzie zawsze chciała być. Trudne doświadczenia z domu rodzinnego również mnie umocniły psychicznie. Mówi się, że po traumatycznych doświadczeniach, jeśli wyjdziemy z nich cało, stajemy się silniejsi. Myślę, że te wszystkie elementy dają mi poczucie pewności siebie. A jeśli dodam, że mam do siebie dystans, lubię tak zwyczajnie po ludzku swoją osobowość i doceniam intelekt, to nie trudno się domyśleć, że nie mam na co dzień problemu z akceptacją swoich wad. Staram się żyć tak, aby być szczęśliwą, ale pod warunkiem, że swoimi działaniami nie sprawiam przykrości innych, w tym tkwi moja siła.
7. Co powiedziałabyś kobietom, które walczą ze swoimi niedoskonałościami?
Powiedziałabym, żeby na przełomie jesieni i zimy tego roku wypatrywały informacji o mojej książce. „Nieporadnik”, który kończę pisać to zbiór felietonów na temat tego jak być szczęśliwą mimo bycia nieidealną. W tej książce rozprawiam się raz na zawsze ze swoją przeszłością. Przyznaję się głośno do swoich wad, lęków i porażek, ale przy tym wszystkim pokazuje jak dużo fajnych i wartościowych rzeczy udało mi się osiągnąć. My kobiety, uwielbiamy wręcz się zadręczać tym jak wyglądamy, co inni o nas pomyślą. A ja mówię moim Czytelniczkom: jak ktoś ma ciebie pokochać, polubić i zaakceptować skoro Ty sama tego nie robisz? W naszych rękach jest ogromna moc. Każda z nas jest piękna i zasługuje na szczęście, tylko czasem o tym zapominamy. Osobiście uważam, że niedoskonałości związane z ciałem to pikuś, najważniejsze to mieć zdrowie i kochać. Witamina M określana przeze mnie miłością właśnie, powoduje, że niedoskonałości nie zasłaniają nam całej perspektywy i nie zakłamują rzeczywistości. Miłość warto skierować ku sobie samej, a potem zobaczysz, że wszystko się samo ułoży.
Dziękuję za rozmowę.