Kwestia „motylej nogi”

W określanym mianem „kultowego” filmie „Miś” grany przez Stanisława Mikulskiego porucznik MO Lech Ryś czuwa nad eleganckim słownictwem gromady dziatek. Wujek Dobra Rada sztorcuje małego nicponia- Tomka – za używanie brzydkich słów. Sugeruje, aby zamiast nich niepokorne dziecię używało zwrotu „motyla noga”. Film to komedia. Jednak niektórzy twierdzą, że jeśli dzieci zaczynają kalać swoje niewinne słownictwo szpetnymi przekleństwami, dobrym pomysłem jest właśnie podsunięcie im jakiegoś zastępczego neutralnego słowa lub zwrotu, którego będą używać w zastępstwie. Pytanie brzmi, czy dzieci kupią ideę takich „zamienników”…

 

W życiu każdego rodzica przychodzi moment, w którym musi się skonfrontować z niecenzuralnymi słowami, padającymi z ust dzieci. Te pierwsze na ogół są wypowiadane bez świadomości ich znaczenia. Ciąg dalszy całej historii, czyli to, jak długo i często nasze dzieci będą się posługiwać przekleństwami, zależy w dużej mierze od reakcji osób dorosłych na takie zachowanie. Skąd u nawet najmłodszych dzieci słowa szpetne i obrazoburcze? Zewsząd. Z placu zabaw, z przedszkola, no i z domu niestety też. Najświętszemu zdarzy się czasami przekląć, gdy wydaje mu się, że nie słyszy nikt, a już na pewno nie pachole wpatrzone maślanym wzrokiem w ekran telewizora i zdające się być w pełni skupione na przygodach wesołej lokomotywy. Tymczasem weterani w kwestiach „dzieciowych” wiedzą doskonale, że „dziecko w domu = ściany z uszami”. Nic się nie ukryje.

Trzylatek skandujący radośnie: „D…,d….,d…!!!” jest może pocieszny i budzi wesołość, uważałabym jednak z nadmiernym afiszowaniem się tą wesołością. Nasz śmiech może zachęcić bowiem malca do kontynuowania takich zachowań, gdyż stwierdzi, że to całkiem niezła zabawa: on przeklina – my chichoczemy. Dziecko zatem nie przepuści w przyszłości żadnej okazji, żeby zwrócić uwagę otoczenia „magicznymi słówkami”, które wszelako tak cieszą dorosłych.

Pamiętajmy jednak, że okres, gdy przekleństwa w ustach dzieci są zabawne, trwa bardzo krótko i stanowi jedynie etap przejściowy. Po jakimś czasie dzieci zaczynają się doskonale orientować, które słowa nie są mile widziane i zaczynają używać ich tylko po to, aby sprawdzać granice, do jakich mogą się posunąć. A to my, dorośli, wyznaczamy im te granice. Następny etap jest natomiast wtedy, gdy dzieci zaczynają już stosować przekleństwa, aby wyładować złość lub kogoś obrazić. I wtedy robi się już bardzo poważnie.

 

Znawcy psychologii dziecięcej twierdzą, że gdy dziecko jest malutkie, najlepiej jest ignorować niecenzuralne słownictwo, które pada z jego ust. Gdy słowa na nikim nie będą robiły wrażenia, szybko stwierdzi, że nie ma sensu ich w kółko powtarzać. Dzieci rosną błyskawicznie i współczesny ośmiolatek szybko się zorientuje, że określone słowa budzą konsternację otoczenia i stanowią społeczne tabu. Będzie więc testował naszą wytrzymałość, a im bardziej spektakularne będą efekty jego słów, tym chętniej będzie ich używał. Wszelkie krzyki nie mają tu sensu (podobnie zresztą jak w przypadku zwalczania jakichkolwiek innych zachowań).

Postarajmy się wytłumaczyć dziecku, dlaczego nie powinno używać określonych wyrazów, spytajmy, czy zna znaczenie wypowiadanych słów i zwróćmy uwagę, że mogą one sprawić przykrość innym osobom. Podczas takiej rozmowy z dzieckiem dobrze jest podkreślić, iż moc rażenia niektórych słów jest równie silna jak bicie czy popychanie i może równie mocno i trwale zranić drugiego człowieka. Pocieszające jest to, że etap dziecięcej fascynacji przekleństwami na ogół mija i w miarę rozgarnięty rodzic powinien dość szybko uporać się z tym problemem. W przypadku dzieci wyjątkowo odpornych na argumenty, można porozmawiać z psychologiem, który udzieli fachowych wskazówek, jak dotrzeć do małego buntownika. Oczywiście zawsze można wziąć przykład z porucznika Rysia i zaproponować dziecku zamiennik w postaci „motylej nogi” albo „kurki wodnej”. Tylko, czy one go kupią….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *