Dzieci wystrojone starannie w niby to „zwykłe”, ale dokładnie wybrane ubrania, takie z jednej strony nieco nonszalanckie, a z drugiej stylowe i koniecznie na czasie. Połączenie bohemy artystycznej z hipsterem. Uczesane, wyszorowane, wcześniej wyedukowane jak się zachowywać, a raczej jak się nie zachowywać. A więc: nie biegać, nie krzyczeć, nie oddalać się, nie ślizgać się zbytnio, nie smarkać, no i najważniejsze: nie dotykać!Żeby nie wiem co, nie dotykać! Najlepiej to milczeć i kontemplować. Ewentualnie zadawać inteligentne pytania.
Idziemy z dziećmi na wystawę. Czytaliśmy przecież, że ze sztuką dobrze oswajać „od kołyski”, że sztuka pobudza wyobraźnię, wzmaga kreatywność, czyni człowieka wrażliwszym i uszlachetnia. Możemy wybrać którąś z fikuśnych współczesnych galerii. Dość szybko okazuje się jednak, że zamiast podziwiać inspirujące dzieła, patrzymy tylko na dziecko i bardzo uważamy, żeby nie wywróciło się na stromych schodach, albo nie dotykało fantazyjnej instalacji któregoś z awangardowych twórców. Zmęczony napięciem malec zasiada w wygodnym fotelu, a my –zanim zdecydujemy się dołączyć do niego i na siedząco kontemplować niezidentyfikowany es-flores na płótnie – dostajemy burę od pracownika galerii.
Podstępny fotel okazuje się również eksponatem. Zaczyna być nieprzyjemnie. Koneserzy sztuki popatrują znacząco na nasze stadło, z taką milczącą dezaprobatą, dając do zrozumienia, że to nie miejsce dla dzieci. Ewentualnie mamią słodkim świergotem: „A nie za malutki jeśtem na takią wyśtawę?”. Z trudem powstrzymujemy się od komentarza, że to chyba pan sam powinien wiedzieć, czy dorósł, czy też nie, ale zagryzamy godnie wargi. To chyba koniec zwiedzania, bo galeria maleńka i nie da się bezpiecznie schronić przed krytykantami.
To może jakieś większe muzeum z klasycznymi dziełami? W końcu wieki tradycji powinny być po naszej stronie i przemówić do małego adepta koła przyjaciół sztuk artystycznych. Posuwistym ślizgiem dziecko przemierza więc przestronne korytarze, a my ledwo nadążamy za nim z sali do sali, przypominając niemrawo o obowiązku „nie-śliz-ga-nia-się”.
Gdy już zdyszani dopadamy malca w ostatniej sali wystawowej, dowiadujemy się, że musimy szybko zejść na dół i rozejrzeć się za toaletą. I to natychmiast! Wracamy więc, a po wszystkim szukamy muzealnej kawiarenki, bo malec umiera z głodu i z pragnienia. Spędzamy tam więcej czasu niż trzeba (trzeba jeszcze zmienić ubranko, bo designerskie się zalało soczkiem) i w zasadzie chcielibyśmy już iść do domu, a przynajmniej na świeże powietrze, ale wypadałoby coś jednak obejrzeć.
A więc znowu: ślizg – pogoń – reprymenda. Pojawia się też pot (nasz) i łzy (dziecka). Uwagę od własnego nieszczęścia odciąga na chwilę rzeźba ze starannie uwypuklonymi, że tak się wyrażę, szczegółami anatomicznymi modela. „Mamo, czemu ten pan jest goły?” – wersja wnikliwo-badawcza, albo „Hi, hi – golas!” – wersja satyryczno- humorystyczna. Do pierwszej musimy się ustosunkować, druga – to raczej wesoła (i bardzo, bardzo głośna) konstatacja.
Dzieci są twórcze z natury. Jeśli zależy nam na rozwijaniu w nich tej strony osobowości, rozejrzyjmy się za organizowanymi w okolicy zajęciami artystycznymi stworzonymi specjalnie dla nich. Takim spotkaniom towarzyszą często pogadanki o tematyce nawiązującej do światowej sztuki, ale podane w sposób przystępny dla najmłodszych. Dziecko będzie czerpało radość z poznawania nowych informacji, a potem z podziwiania artystycznych dzieł, jeśli będą one dla niego zrozumiałe.
Dobra wiadomość jest taka, że najmłodsi mają w sobie naturalną ciekawość świata i wrażliwość na wrażenia i bodźce związane ze sztuką. W dorosłym życiu często zatracamy nieco tę cechę, przytłoczeni ilością zadań i obowiązków. Jeśli zależy nam więc na tym, aby sztuka stała się jednym z elementów codzienności naszego dziecka, przemyślmy dobrze, jak otworzyć mu drzwi do świata obrazów, rzeźb lub fotografii, klasycznych dzieł i współczesnych instalacji. A nader wszystko do świata pełnego intrygujących historii ludzkich, bo to przecież żywi ludzie, z ich emocjami i pogmatwanymi często losami, są autorami tych dzieł.
Doskonałym pomysłem jest właśnie dzielenie się z dziećmi opowieściami o znanych artystach, którzy –dzięki temu- zaczynają istnieć w świadomości maluchów jako postacie z krwi i kości, ze słabościami i gorszymi chwilami. Dziecko znacznie chętniej zainteresuje się obrazem lub rzeźbą autorstwa takiego bohatera, z którym będzie mogło się identyfikować. W sukurs przyjdą nam książki o sztuce i jej twórcach skierowane do najmłodszych, w których wiadomości podane są bez nadmiernej pompy i w przystępny sposób. Myślę, że wizyta w muzeum lub w galerii to dopiero kolejny krok, jeśli chodzi o inicjację w świecie sztuki.
No a i tak większość dzieci zapytana po powrocie z wystawy, co im się najbardziej podobało, odpowie, że najfajniejsze było ciasteczko po wyjściu z galerii. Zresztą wielu dorosłych pewnie też tak powie.