Każdy rodzic prędzej czy później będzie musiał się z tym zmierzyć. Kwestia ta pojawi się z pewnością i przyjdzie nam stawić jej czoła, czy będziemy gotowi, czy też nie. To jakby odgórnie wpisane w losy rodzicielstwa, więc dobrze jest zawczasu przemyśleć swoje stanowisko w sprawie i przygotować się, co odpowiemy, gdy z najdroższych ust padnie nieuchronne: „Mamo, kupisz mi psa?”.
I człowiek, to znaczy człowiek – rodzic, bo rodzic to też człowiek –warto o tym pamiętać –zatem zaczyna on się wić jak ten piskorz w morzu wyjaśnień, argumentów, zapewnień i pouczeń. Jeśli nie przemyśleliśmy tematu zawczasu to klops – polegniemy na całego, gdyż dziecko nie przyjmie żadnej blagi. I będzie wierciło dziurę w brzuchu, aż wywierci krater, a z takim kraterem już nie będziemy mieć sił się bronić.
Po pierwsze więc ustalmy (sami ze sobą, albo z partnerem) konkretne stanowisko wobec potencjalnego kota, psa, chomika lub węża w domu. Dobrze byłoby osiągnąć gotowość negocjacyjną mniej więcej gdy dziecko skończy 6-7 lat. Wtedy bowiem pojawia się na ogół u niego po raz pierwszy pragnienie posiadania zwierzaka. Pierwsze lata w szkole, nowe wyzwania i obowiązki sprawiają, że dziecko zaczyna czuć się bardziej samodzielne i pewne swoich umiejętności.
Wręcz promienieje przekonaniem, że potrafi właściwie zaopiekować się zwierzakiem. Druga strona medalu jest taka, że z powodu rozpoczęcia nowego etapu w życiu, dziecko może czuć się zagubione i bardzo potrzebuje osobistego sojusznika, zaufanego przyjaciela, którego miałoby na wyłączność – najlepiej właśnie takiego kudłatego wiernego towarzysza, opcjonalnie pierzastą przyjaciółkę, która – zgodnie z tradycją – powinna gadać.
Gdy już więc padnie sakramentalne „Mamo, czy mógłbym mieć świnkę morską (królika, rybki, jaszczurkę lub pająka ptasznika)?”, dobrze jest uciec się do pewnego eksperymentu, aby przetestować stan gotowości naszego dziecka do zaopiekowania się drugim organizmem żywym. Oczywiście tylko w sytuacji, w której dopuszczamy możliwość zamieszkania ze zwierzem pod jednym dachem.
Jeśli mamy alergię, często zmieniamy miejsce zamieszkania, dysponujemy niewielkim lokum, jesteśmy zbyt przywiązani do nieskazitelnie białych dywanów w domu lub po prostu nie lubimy zwierząt – sprawa postanowiona. Stanowczo zakomunikujmy dziecku, że na zwierze nie ma co liczyć – nie należy karmić malca złudnymi nadziejami. Jeśli jednak chętnie zaopiekujemy się jakimś ssakiem, ptakiem, gadem, płazem albo rybą, zróbmy tak: kupmy roślinę w doniczce i postawmy ją w pokoju dziecka. Poinstruujmy, jak ma się nią opiekować – podlewać, przecierać wilgotną szmatką, obrywać suche liście.
Malec będzie miał za zadanie podtrzymać kwiatek przy życiu (i w niezłym zdrowiu!) przez co najmniej trzy miesiące. Jeśli misja zakończy się pomyślnie i przekonamy się, że dziecko angażuje się w opiekę nad rośliną, wówczas możemy poważnie pomyśleć o adoptowaniu zwierzęcia. Taka lekcja odpowiedzialności uzmysłowi również małemu człowiekowi, że dbanie o istotę żywą wymaga wiele starań i regularności. Ważne, żebyśmy opiekę nad roślinką całkowicie powierzyli dziecku, a nie wyręczali je, czy też przypominali o nowych obowiązkach. Tylko wtedy zyskamy pełną jasność w kwestii gotowości malucha do opieki nad zwierzątkiem.
Korzyści, płynące z wychowywania się dzieci w towarzystwie zwierząt, są bezsprzeczne. Przede wszystkim od najmłodszych lat wykształca w nich świadomość, że człowiek nie jest jedyną istotą żywą, która wymaga opieki, uwagi i serca. Dzieci uczą się empatii, wrażliwości i szacunku dla naszych braci mniejszych. To także niezawodna lekcja samodzielności, a poczucie odpowiedzialności za zwierzę buduje w dziecku pewność siebie i jak mało co podwyższa samoocenę dorastającego człowieka.
Dobrze jest jednak pamiętać, że zwierzątko w domu zawsze będzie dodatkowym obowiązkiem głównie dla rodzica. Jeśli jesteśmy zapracowani i czujemy, że nie poradzimy sobie z tym wyzwaniem – odpuśćmy sobie. Jest jeszcze jedna sprawa – utrzymanie i odpowiedzialna opieka nad nowym lokatorem kosztuje. Kosztuje naprawdę dużo. Ceny wizyt u weterynarza i leków są porównywalne z tymi za usługi medyczne dla ludzi.
Dość tani w utrzymaniu jest podobno patyczak (mniej więcej „piątka” za sztukę). To zupełnie bajkowa istota, budząca niekłamaną fascynację u dzieci i nie tylko u nich – taki patyk z oczami i pyskiem, jakby żywcem wyjęty z Tolkiena.
Problem z patyczakami jest jednak taki, że mnożą się jak szalone – również przez partogenezę. Taka samica może jednorazowo złożyć kilkaset jaj. Lepiej jest więc wziąć samczyka. Hmmm…pytanie brzmi: jak sprawdzić płeć patyczaka?