Każdy rodzic choć raz się z nimi zetknął. Na ulicy, w sklepie, w szkole, w przedszkolu, wśród znajomych, przyjaciół, podczas wizyty u dalszej lub bliższej rodziny. Ciocie i Wujkowie Dobre Rady. Ludzie, którzy zawsze wiedzą lepiej i więcej. Napędzani silnym poczuciem misji bez zahamowań dzielą się swoją nadzwyczajną wiedzą z tymi, którzy chcą słuchać i z tymi, którzy są ich radom – mówiąc delikatnie – niechętni. Choćby ostatnio z dziećmi mieli do czynienia samymi będąc przedszkolakami, znają się na żywieniu, ubieraniu i wychowywaniu dzieci jak mało kto, o czym trąbią wszem i wobec. Nikt się przed nimi nie ukryje…
Myślę sobie, że korzystanie z doświadczeń innych jest bardzo cenne. Większość z nas ma swoich „przewodników” w problematyce dziecięcej, czyli osoby, którym ufamy i które na ogół wcześniej niż my stawiły czoła trudom wychowywania dzieci. Podążanie utartymi ścieżkami ma sens, ale każdy musi sam zdecydować, z czego skorzysta, a do czego chce dojść samodzielnie i w oparciu o własne błędy.
Wybrałam kilka swoich faworytów, jeśli chodzi o najbardziej beznadziejne teksty, kierowane do matek i ojców dzieciom. Niektóre są nawet śmieszne, inne zaś tylko straszą pustką intelektualną, z jakiej powstają.
„Ale duży brzuch! Moja córka miała mniejszy. Pewnie bliźniaki?”
„Dwóch synów (córki), no trudno, ale próbujcie, może trzecia będzie córcia (synek).”
„Nie ma czerwonej wstążeczki przy wózku?! Przecież to chroni przed złym urokiem!”
„Nie dajesz mu słodyczy? Biedactwo, takie smutne dzieciństwo.”
„Moja znajoma ma trójkę dzieci, pracuje na pełen etat, pisze doktorat, wygląda jak modelka i ma zawsze idealny porządek w domu. A dzieci jakie grzeczne!”
„Czym ty jesteś zmęczona, skoro tylko SIEDZISZ w domu z dzieckiem.”
„W taki wiatr i dziecko bez czapeczki? Pani mu założy, bo go zawieje.”
„Biedne dziecko, że musi iść do przedszkola, do obcych. Kiedyś to matki umiały się poświęcać.”
„To już trzy lata nie pracujesz, tylko siedzisz z dzieckiem? Nieźle…”
Pal sześć, jeśli zawoalowana (albo i nie) krytyka pada z ust przypadkowych osób. Gorzej, jeśli ze strony najbliższych, którzy – przynajmniej w teorii –powinni nas wspierać i wzmacniać. Wtedy najbardziej boli.
Wobec wszelkich hojnych darczyńców rad zbędnych i denerwujących można przyjąć rozmaite strategie. Pierwsza to bezpośrednia konfrontacja z wrogiem, czyli uprzejmie acz stanowczo prosimy o zatrzymanie wszelkich pouczeń i uwag dla siebie, że nie jesteśmy nimi zainteresowani, bo wiemy swoje i nam to wystarczy.
Metoda ta najprawdopodobniej urazi naszego interlokutora i pal sześć, jeśli jest to przypadkowa pani lub pan na ulicy, gorzej – jeśli ciotka lub sąsiadka. Druga metoda to dać się wciągnąć w rozmowę, czyli otworzyć się na potok słów, który nas zaleje, ale i sfrustruje, napełni wątpliwościami co do słuszności naszych własnych metod wychowawczych, zepsuje dzień, a w skrajnych przypadkach wywoła myśli depresyjne.
Wreszcie sposób trzeci i – moim skromnym zdaniem – niezawodny. Wyłączyć się i pozwolić drugiej osobie mówić. Naprawdę można bardzo dobrze wykorzystać ten czas, na przykład planując w głowie na co pójść do kina, co zjeść na kolację, albo…o czym napisać nowy felieton.